Dzieciaki są niesamowite. To taki, wytarty slogan, który czasem staje się niesamowicie prawdziwy. Wydaje się, że maluchy najbardziej zajęte są same sobą i swoimi tajemniczymi sprawami, a one tymczasem widzą wszystko, co muszą zobaczyć i po swojemu czasem lepiej rozumieją sprawy, o których dorośli wolą nie myśleć
Weźmy bezdomnych. Jeśli macie małe dzieci, które przynajmniej czasami zabieracie na spacer do miasta, to doskonale znacie taką sytuację. Pod jakimś murem siedzi człowiek. Wygląda, raz lepiej, raz gorzej, zawsze jednak jak półtora nieszczęścia.
Staracie się obejść go szerokim łukiem ze względu na zapach, jaki się wokół niego unosi.
Może czasem ściśnie się Wam serce, ale częściej podchodzicie do sprawy pragmatycznie: pewnie jakiś pijak, nieudacznik. Ja dam mu parę groszy, a on pójdzie kupić wódkę. I odchodzicie.
A na pytania dziecka o to, dlaczego ten pan siedzi na ziemi, dlaczego jest brudny, dlaczego chce pieniędzy, odpowiadacie zdawkowo proponując przy okazji loda, żeby zapomniało. A jeśli jednak nie odpuszcza, dajecie parę groszy, żeby wcisnęło do brudnego kubeczka.
Dzieciom jednak często widok nieszczęśnika nie pozwala zasnąć. Do czasu jednak. Wpatrzone w nas, jak w obrazek powoli stają się, jak my nieczułe.
Nie wszystkie jednak. Są dzieci wyjątkowe, które nie czekają na pozwolenie, które działają, bo tak dyktuje im serduszko. Jak 5-letni chłopiec ze Stanów Zjednoczonych, który tak przejął się widokiem bezdomnego, że zaprosił go do restauracji, w której jadł obiad z mamą. Kiedy nikt nie chciał go obsłużyć, sam zamówił dla niego jedzenie, przyniósł mu do stolika i odmówił modlitwę.
Chwała mamie, która się na to zgodziła zamiast uciec w popłochu, ale przede wszystkim szacunek dla wielkiego serca w malutkim ciałku.
To niełatwe, ale warto, zawczasu nauczyć się od dzieci na nowo w człowieku dostrzegać po prostu człowieka. Bo, jak wiadomo, nigdy nie wiadomo jaka przyszłość nas czeka.