Moja droga do „mateizmu” rozpoczęła się kilka lat temu, kiedy okazało się, że mam problemy z niskim ciśnieniem. Wtedy przekonałam się, że spanie może być sposobem spędzania wolnego czasu prawie tak samo dobrym, jak każdy inny. Niedociśnienie samo w sobie, w przeciwieństwie do nadciśnienia, nie jest uważane za chorobę, a lekarz powiedział, że taka już moja natura, pomogą ruch i kawa
Mateizm i Yerba mate
Niestety zażywanie ruchu nie zawsze jest możliwe, trudno wyobrazić sobie przerwę na robienie przysiadów w trakcie spotkania z klientami albo sprint dookoła biurowca w przerwie obiadowej. A i kawa nie jest dobrym rozwiązaniem, jeśli się jej nie toleruje. Impas trwał dopóki pod choinką nie znalazłam zestawu do picia yerba mate, a wtedy… no cóż, nawet wtedy nie poszło z górki.
W zestawie było naczynko z owocu tykwy, czyli tzw. matero, metalowa rurka z sitkiem na końcu zwana bombillą i podwójny zapas dość pylistego ziela, składającego się z rozdrobnionych, wysuszonych listków i łodyżek rośliny zwanej ostrokrzewem paragwajskim. Napój odkryty przez Indian z Ameryki Południowej, wymagał też iście indiańskiego rytuału.
Przed pierwszym użyciem należało przygotować matero, wsypując do niego yerba mate na mniej więcej 3/4 wysokości naczynka i zalewając je gorącą wodą. Część wody od razu wsiąkła w susz (później dowiedziałam się, że to wypił ją św. Tomasz), trzeba więc było dolać do pełna i odstawić naczynie na 24 godziny. W ten sposób ścianki tykwy nasiąkły „impregnatem” z esencji. Następnego dnia, po opróżnieniu matero i wypłukaniu go ciepłą wodą, można było zabrać się za przygotowanie właściwego napoju. Czyli wsypać od 1/2 do 3/4 suszu do naczynia, przykryć je ręką, obrócić do góry dnem i potrząsnąć (żeby mniejsze kawałki listków znalazły się na górze i nie zatykały bombilli), a później uformować z niego górkę pod lekkim skosem. Następnie włożyć bombillę, zalać yerba mate gorącą (ale nie wrzącą) wodą i voila! Można delektować się smakiem przypominającym wywar z siana lub jak to bardziej dosadnie stwierdził Wojciech Cejrowski w jednej ze swoich książek o Ameryce Południowej, napar z petów.
Yerba mate – właściwości
Poważnie, nie znam nikogo, kto zapałałby miłością do tego napoju od pierwszego (za)parzenia. Ale nie o smak tu chodzi, a o jego właściwości. Yerba mate dzięki zawartych w niej mateinie i teobrominie, ma działanie pobudzające, jednak stymuluje nieco inaczej niż kawa – łagodniej, na dłużej i bez skutków ubocznych. Oprócz tego napar z ostrokrzewu paragwajskiego jest źródłem cennych witamin: A, E, C, B1, B2, B6, a także żelaza, wapnia, fosforu, magnezu, potasu i sodu. Yerba mate może okazać się pomocna w kuracji odchudzającej, ponieważ zmniejsza uczucie łaknienia. Ma też działanie moczopędne, ułatwia trawienie, obniża poziom cholesterolu i jest naturalnym antyoksydantem. To wszystko przemawia zdecydowanie na korzyść yerby, a do smaku można się przyzwyczaić, a nawet go polubić. Ja zaczynałam od zalewania mniejszych ilości suszu, wtedy napar był mniej cierpki i gorzki. Dziś tykwa z bombillą jest stałym wyposażeniem mojego stanowiska pracy.
Pierwszymi popularyzatorami yerba mate w Europie, jeszcze przed Wojciechem Cejrowskim ;-), byli Jezuici, którzy w XVII wieku przywieźli napój na Stary Kontynent. Jego popularność rośnie, o czym świadczy coraz większa ilość sklepów internetowych, które sprowadzają mate bezpośrednio od producentów. W ich ofercie można znaleźć rozmaite odmiany suszu, różniące się smakiem i mocą. Jest również wersja dla wygodnych – w saszetkach lub instant. Ja jednak polecam tę tradycyjną, która pozwala nam poczuć magię rytuału, bo bez rytuału nie można być „mateistą”.