Mówi się, że piękno pochodzi z wnętrza, ale czy to wystarczy? Kobiety od zarania dziejów poprawiały swoją urodę. Robiły to po to, aby podobać się mężczyznom, aby być w zgodzie z panującymi trendami i aby poprawić sobie samopoczucie. Niestety, nie zdawały sobie sprawy z tego, jak zabójcze mogą być kosmetyki
Na urodę – tablica Mendelejewa
Przez stulecia poprawie defektów urody służył cały arsenał mniej lub bardziej szkodliwych środków. Jedne zabójcze kosmetyki zawierały ołów, inne rtęć, a jeszcze inne antymon lub arszenik. Ten pierwszy pierwiastek wchodził między innymi w skład bieli ołowianej, z której sporządzano puder. Co ciekawe, niektórzy z renesansowych autorów mieli świadomość szkodliwości tego kosmetyku, a w ich tekstach można znaleźć informację, że czynił on skórę szarą i pomarszczoną.
Nie tylko ołów zabijał. Damy i późniejsi eleganci, szczególnie w XVII i XVIII wieku, z chęcią różowili policzki i usta barwnikiem z cynobru. Cynober jako minerał z zawartością rtęci nie był był oczywiście obojętny dla zdrowia. Rtęć wchłaniała się do organizmu przez drogi oddechowe, powodując między innymi uszkodzenie układu nerwowego i płodu u brzemiennej kobiety. Stosowanie kosmetyków nawet z niewielką ilością związków rtęci powodowało systematyczne podtruwanie organizmu. Objawiało się osłabieniem, bólami głowy i stawów, a nawet zaburzeniami osobowości.
Związki rtęci występowały jeszcze w kosmetykach używanych do czernienia rzęs. Do podkreślenia oprawy oczu od czasów starożytnych używano ponadto czernideł przygotowywanych z czarnego antymonu, półmetalu o właściwościach toksycznych.
Oprócz związków ołowiu, rtęci czy antymonu, na toaletkach kobiet z dawnych epok można było znaleźć inny zabójczy preparat. Składał się on z tlenku wapnia i arszeniku, a stosowano go do depilacji brwi i… nadmiaru włosów z czoła.
Zabójcze kosmetyki – trujący puder
Wszyscy pamiętamy z filmów i porterów bladą twarz Elżbiety I Tudor. Modna w jej epoce, nieskazitelna bladość nie była jednak darem natury ani rezultatem unikania słońca. Po ataku ospy, który pozostawił na jej ciele liczne blizny, Elżbieta nakładała na twarz specjalne bielidło.
Biała pasta, którą królowa i inne elegantki nakładały na twarz, dłonie i dekolt, skutecznie pokrywała zmarszczki, blizny i inne niedoskonałości skórne. Niestety do jej wytwarzania stosowano mieszankę ałunu i bieli cynkowej, a także mieszaniny z białka kurzego, talku i innych białych substancji.
W XVI wieku bardzo popularna stała się biel ołowiana, zwana również bielą wenecką. Wchodzące w jej skład ołów i kwas octowy podrażniały skórę i stopniowo podtruwały organizm. Długotrwałe stosowanie tego kosmetyku prowadziło do bólu głowy, mięśni i stawów. W skrajnych przypadkach powodowało nawet utratę zębów i włosów czy problemów z płodnością i uszkodzeń narządów wewnętrznych.
Niejedna ówczesna modnisia, rzecz jasna nieświadoma toksyczności pudru, przypłacała jego używanie śmiercią. Powolną acz systematyczną. Mówi się nawet, że biel ołowiana była przyczyną śmierci Elżbiety I, najsłynniejszej kobiety, która ją stosowała.
Jaki z tego morał?
Należy pamiętać, że co za dużo to niezdrowo. Z kosmetykami i poprawianiem urody najlepiej obchodzić się ostrożnie, bo kto wie, ile pierwiastków chemicznych „siedzi” w niejednej reklamowanej tubce czy słoiczku kremu?
Więcej na temat Elżbiety I i jej pogoni za modą i urodą piszę tutaj i tutaj.