maska

Zaskakująca maskarada [opowiadanie]

Ostatnia aktualizacja:

Bal maskowy to przygoda – może się bowiem okazać, że pod mało atrakcyjną maską ukryje się ktoś naprawdę niezwykły…

Kiedy dowiedziałam się od mojej przyjaciółki Kamili, że zdobyła dwa zaproszenia na fajną imprezę karnawałową nawet nie zapytałam, jak jej się to udało. Zatańczyłam z radości indiański taniec.

– Poczekaj, Aga, to nie wszystko! – uspokajała mnie Kamila, chwytając za rękaw swetra. –Musimy się przebrać!

– Przebrać???– spytałam w półobrocie, a radość zamarła mi na twarzy. – Co za bzdura?

– Jest przecież karnawał! – zgasiła mnie Kamila.

– No to co? Nie słyszałaś o balach karnawałowych? Elegancka sukienka, szpilki i takie tam – byłam rozżalona. Zamiast eleganckiej kreacji – strój pirata, albo jakiś inny idiotyzm?

–  Ojej, Aga, nie bądź taką sztywniarą! Możesz przebrać się za kobietę luksusową… Przecież tu chodzi o to, żeby było śmiesznie, a nie żeby urządzać „bal debiutantek”!

– Ma być śmiesznie? No to ja już coś sobie wymyślę! – powiedziałam z przekąsem.

Po powrocie do domu zabrałam się za przeglądanie szafy. W tym momencie uświadomiłam sobie, że moja młodsza siostra od kilku dni mówiła o jakiejś noworocznej zabawie w szkole. I o przebraniu. Wzięłam więc smarkulę na spytki.

– Julka, za co ty się właściwie przebierasz?

– Za wiedźmę! – powiedziała moja osobista wiedźma.

– A skąd masz strój? – drążyłam temat.

– Mama kupiła mi rudą perukę w hipermarkecie, kapelusz muszkietera, taki z klamrą, ale się nadaje. Wystarczy jeszcze uszyć pelerynę. No i wezmę miotłę.

– Pokaż tę perukę i kapelusz, przymierzę sobie…

– A dasz wafelka? – targowała się młoda.

– Dam, ale jutro. Przecież nie noszę przy sobie wafelków!

Julka postanowiła poczekać do jutra na zapłatę, ale rzeczy dała mi dzisiaj.

Przymierzyłam włosy we wściekle pomarańczowym kolorze. Wyglądałam bosko – jak skrzyżowanie marchewki z sokowirówką. Kapelusz był ciut za mały, ale nie miało to większego znaczenia. Przypomniałam sobie jeszcze o spódnicy mamy, takiej w dużą kratę, tacie podebrałam flanelową koszulę. Pomyślałam, że jeśli całość uzupełni odpowiedni makijaż, będzie wystarczająco wiedźmowato. Byle nie zapomnieć o miotle! Na przygotowania został mi tylko jeden dzień. Jeden dzień do balu. Julka na szczęście miała swoją imprezę ciut później, w tygodniu.

Kiedy pojawiłam się u Kamili w przebraniu, mało nie zemdlała. Nic dziwnego, postarałam się o odpowiednią oprawę. Przyleciałam na miotle, którą z gracją oparłam o ścianę w jej pokoju. Moja przyjaciółka była przebrana za Cygankę. To się dobrałyśmy!

– Co, lecimy? – spytałam i już wzięłam miotłę między nogi.

– Na tym???

– Wsiadaj, nie gadaj!

– Ty wariatko! – Kamila poszła jednak na całość i tego wieczoru mieszkańcy ulicy Poznańskiej widzieli dwie barwnie odziane osobniczki, przemieszczające się z niejakimi trudnościami na rozczochranej miotle.

Przed wejściem do lokalu stały tłumy. I wszyscy byli przebrani! Zaraz w holu zderzyłam się z wysokim facetem w przebraniu Zorro. Owionął mnie fascynujący zapach wody kolońskiej. Nie wiem, co to była za marka, ale z rodzaju tych, które zmiękczają mi kolana. On nawet mnie nie zauważył. Za to ja już byłam w amoku: wystarczył zapach i wzrost. Był wysoki, chyba około 1.90 m. Mmmmm, takich lubię… Rozmarzona zderzyłam się z kolejną osobą. Chyba chłopak, przebrany za tygrysa. Ale co to był za drapieżnik! Chucherko! Ledwie mi sięgał uszu. Nie cierpię facetów niższych od siebie!

– Przepraszam panią Czarodziejkę! – powiedział, a trzeba było naprawdę duuuuuuuuuużo dobrej woli, by uznać mnie za czarodziejkę. Zwłaszcza, że na jedynkę nalepiłam sobie czarną folię. Wyglądałam jak szefowa wszystkich wiedźm.

– Następnym razem, jak nadepniesz mi na odcisk, zamienię cię w ropuchę! – zaskrzeczałam, by nie wypaść z roli.

– O, widzę, że pani dziś w dobrym humorze. Może przynieść karalucha na zakąskę?

– Spadaj! – byłam niegrzeczna, bo chciałam jak najszybciej pozbyć się palanta. Muszę znaleźć Zorro!

– Kamila, dokąd poszedł Zorro? – pociągnęłam ją w kąt, gdzie było trochę ciszej.

– Chyba na taras, widziałam, że wyciągał papierosy…

– Chodźmy tam!

– Oho! – powiedziała Kamila. Obie wiedziałyśmy, co to znaczy!

Na tarasie było sporo osób. Zorro górował nad wszystkimi wzrostem. Mniam! Widziałam spod czarnej maski tylko jego usta. Coś strasznie ciągnęło mnie do niego, jakby miał magnes w kieszeni peleryny. Rzadko mi się to zdarza. Chciałam go poznać, natychmiast! Tylko jak to zrobić? Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu natchnienia i ujrzałam swoje odbicie w szybie. Wyglądałam… wiedźmowato. Pomarańczowa peruka, kapelusz… Jeśli ktoś nie wie, jak naprawdę wyglądam, to kicha… Nagle zza pleców doszedł mnie uprzejmy głos:

– Zamówiona zakąska dla pani Czarodziejki! – minitygrys trzymał w ręce talerzyk z kanapkami.

– A gdzie karaluch? – tupnęłam nogą. Niech on stąd idzie, proszę!

– Uciekł. Błagał, bym darował mu życie. Tłumaczyłem mu, że i tak zdoła uciec przez braki w pani przednim uzębieniu, ale nie dał się przekonać…

– I słusznie, mógłby stracić kończynę…

– No właśnie. Ale ta zakąska też będzie smakowita! – podał mi talerzyk.

– Dziękuję.

– I to wszystko? – dopytywał się.

– A co jeszcze? – jak on mnie drażni! Serio serio!

– Mogę liczyć na jakiś czarodziejski taniec?

– Kiedy? – zapytałam rzeczowo.

– No, jeszcze w tym stuleciu….

– Dobra! – powiedziałam obcesowo, bo właśnie Zorro ruszył… ku mnie! Przeszedł jednak obok uśmiechając się do pięknej Hiszpanki w falbaniastej spódnicy. Chyba pojawiła się na imprezie przed chwilą. Może nawet się znają, bo ich stroje były do siebie idealnie dopasowane…

– Kamila, wracamy do domu! – ryknęłam, przekrzykując muzykę.

– Żartujesz??? Obiecałaś taniec tygrysowi, poza tym dopiero przyszłyśmy…

– Tygrys? Jaki tygrys? To chuchro? Niech spada! Za mały jest! – chciało mi się płakać. Zawsze tak mam, jeśli nie mogę od razu dostać tego, czego pragnę.

– Nie jest mały, jest równy z tobą wzrostem…- Przyglądałam się, kiedy rozmawialiście. Ma miły głos. Reszty nie widać, bo nosi maskę. I poprosił cię o taniec, obiecałaś, nie możesz teraz wyjść…

– Wiesz co? Sama z nim zatańcz! – w nosie miałam jej argumenty.

Jak na zamówienie pojawił się upierdliwy kot.

– Co z naszym tańcem?

Ten facet mnie irytuje. Dlaczego pojawia się zawsze w najmniej odpowiednim momencie? Muszę zrobić coś, co go na dobre zniechęci.

– Nico! Tańczymy! Pójdę tylko po miotłę!

– Ale po co nam miotła?

– To będzie nasze turbodoładowanie! – złość mnie rozsadzała.

– Ja nie potrzebuję…

Rzeczywiście, po siódmym kawałku to ja miałam dość. On jednak nie odstępował mnie na krok. Tańczyłam z nim jeszcze jakieś dwa pierdyliony razy i powoli zaczynałam zapominać o Zorro. Uznałam też pewne zalety jego „mikrego” wzrostu – nie musiałam zadzierać głowy do góry, a jego oczy były zawsze na poziomie moich oczu. Właśnie… Jego oczy, widoczne w masce, były coraz ładniejsze. Piwne, z żółtymi kreseczkami. Prawdziwe kocie oczy…

Kiedy nadszedł czas zdjęcia masek, przez moment byłam ciekawa, jak naprawdę wygląda Zorro, szukałam go wzrokiem, ale… Nagle stwierdziłam, że o wiele bardziej ciekawi mnie twarz mojego tanecznego partnera! Ja nie miałam maski, ale wolałam nie zdejmować pomarańczowych włosów. Moje własne włosy pod peruką na pewno były w strasznym stanie. Kiedy „mój tygrysek” zdjął maskę, ujrzałam sympatyczną twarz z cudownym uśmiechem. Nie był to nawet baaardzo daleki krewny Brada Pitta, ale całkiem miły facet.  W końcu spędziłam z nim pół nocy na szalonych tańcach i dialogach, więc nie mogło się okazać inaczej! Kiedy wreszcie mi się przedstawił, kolana mi zmiękły. Nie, nie od zapachu wody kolońskiej. Od pocałunków dłoni. Znał ich jakieś trzy miliony. Nie wiedziałam, że tyle ich jest!

Od tego pamiętnego balu przestałam mierzyć facetów na metryA do mojego czułego drapieżnika nadal mówię: Tygrysku…