Sala czerwona „Kina pod Baranami” była całkowicie wypełniona. Dwudziestego czwartego października dwa tysiące czternastego roku, na premierę filmu Magdaleny Piekorz pt. „Zbliżenia” przyszło ponad sto osób, chociaż na wydarzenie na jednym z portali społecznościowych dodało się zaledwie czterdzieści. Na pokazie zjawili się sami twórcy – reżyser Magdalena Piekorz i kompozytor muzyki Adrian Konarski, którzy zaraz przed projekcją wprowadzili widzów w tematykę filmu. Opowiada on losy młodej kobiety, uwikłanej w toksyczny związek ze swoją matką, która nie może zacząć normalnie żyć ze swoim mężem, lecz tworzą razem trójkąt życiowy
Zbliżenia Magdaleny Piekorz – wrażenia
Podczas rozmowy wiele osób kręciło się na swoich miejscach czekając na film, który trwa siedemdziesiąt sześć minut. Nikt nie wyszedł z sali.
Kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, operator nieco za wcześnie włączył światła, przez co kilka osób zdezorientowało się, czy mają już wychodzić, czy jeszcze pozostać na swoich miejscach, jednak po ukradkowych spojrzeniach po sali i upewnieniu się, że nikt nie wstaje atmosfera nieco się rozluźniła. Dopiero kiedy zabrzmiały ostatnie dźwięki muzyki, wszyscy zaczęli bić brawo i powoli podnosić się z krzeseł.
Zaraz po pokazie, pani siedząca po mojej lewej stronie otarła wierzchem dłoni oczy. Młoda dziewczyna, która zajmowała miejsce po drugiej stronie odebrała telefon i szeptem zakomunikowała, że ona i wino będą czekać we foyer i, że w końcu już po pokazie.
Przepuściłam wszystkich, zanim sama zebrałam się do wyjścia, ponieważ chciałam zebrać myśli i na szybko wyrobić sobie zdanie na temat filmu. Zastanawiałam się, czy sztuka opowiadająca o wołaniu o pomoc i krzyku nie powinna odbywać się w ciszy. Kiedy ostatnia osoba wyszła z sali, jedna z właścicielek kina zajrzała do środka i z uśmiechem zaprosiła mnie do foyer na czerwone wino.
Podeszłam do białego parapetu, wybrałam jeden z kieliszków i napiłam się trunku . Ludzie rozmawiali głośno i część z ich rozmów dotyczyła nawet obejrzanego filmu.
– Beznadzieja – dziewczyna, która siedziała obok mnie dyskutowała przez telefon – to zupełnie odrealniony obraz – napiła się spory łyk wina – nie dzisiaj się z nim nie widzę – spojrzała na mnie – mamo, muszę kończyć.
Uśmiechnęłam się do niej, jednak nie odwzajemniła gestu i odeszła w stronę schodów. Założyłam ręce na piersiach niestety rozlewając kilka kropli wina. Po stwierdzeniu, że nikt tego nie zauważył zaczęłam krążyć między gośćmi. Pani reżyser stała odwrócona do okna, ale kiedy jedna z osób do niej podeszła natychmiast uśmiech zagościł na jej twarzy i zaczęła rozmowę. Właścicielki kina sprawdzały, czy każdy z gości poczęstował się winem i czy jest zadowolony z pokazu. Ktoś gromko zaśmiał się przy wejściu do sali, ktoś zaklął po wylaniu wina, dwie dziewczyny szeptały do siebie zapatrzone w telefon.
– Sama nie wiem, dla mnie za mocne – przysłuchiwałam się grupce starszych ludzi – pokazane tak brutalnie.
– Jak dla mnie genialne kino – skwitował mężczyzna – właśnie tak to wygląda, kiedy nie odetnie się pępowiny.
– Ale za mocno pokazane – upierała się kobieta
– Nie zgadzam się.
Przepychałam się między ludźmi, starając się nie rozlać wina .
– Warto było widać na bilety, w końcu zobaczyłaś jak to wygląda i dlaczego mam tego już dość – mężczyzna mówił do swojej kobiety.
Zlustrowałam ich wzrokiem i na moment zatrzymałam się. Obok dyskutującej pary znajdował się niewielki drewniany stolik, przy którym siedziała starsza kobieta. Była zapatrzona w jeden punkt, co jakiś czas wzdychała i kręciła głową. Po kilku sekundach schowała twarz w dłoniach. Podeszłam do niej.
– Czy wszystko w porządku? – położyłam jej rękę na ramieniu.
– Wie pani – spojrzała na mnie – nie wiem co mam myśleć. Niestety jestem rozdarta. Rozmawiałam z gośćmi premiery, którzy mają skrajne zdania, są albo całkowite zachwyty, albo całkowita negacja obrazu. Wiele osób skupiło się jedynie na grze aktorskiej, która jest według nich słaba i płytka, zapominając o treści filmu. A najgorsze jest to, że ja sama nie mogę wypowiedzieć się ani dobrze ani źle o tym obrazie. Jak ktoś mnie zapyta jakie mam zdanie o filmie, czyje mam przyjąć jako swoje? Które zdanie będzie modne i trafne?
– Może sama pani je wyrobi?
– Oszalała pani? Przecież trzeba mówić to, co wszyscy! – strzepnęła moją dłoń z ramienia, wstała z krzesła zabierając leżący na stole dyktafon i udała się w stronę drzwi.
Wypiłam kieliszek wina do końca i zaczęłam się nim bawić jeżdżąc po jego brzegu opuszkiem palca. W tłumie wypatrzyłam wzrok pani reżyser. Zdawała się nie słuchać, co jej rozmówczyni do niej mówi i co chwilę nerwowo zerkała na telefon.
– Gratuluję filmu – podeszłam do reżyser i wyciągnęłam rękę.
– Dziękuję – uśmiechnęła się – najmocniej przepraszam – odebrała telefon – tak mamo już wychodzę. Nie, wolę nie wiedzieć. Do widzenia, bardzo państwu dziękuję.
Patrzyłam jak wychodzi z kina i zaczęłam się zastanawiać. Czy posiadanie własnego zdania to powód to szykanowania, wstydu? Dlaczego ginąc w tłumie, stajemy się odważniejsi i ważniejsi?